Search
Close this search box.

Co czeka kredytobiorców?

Rada Polityki Pieniężnej znalazła się ostatnio na ustach wielu osób w Polsce. Wszystko za sprawą dwukrotnej podwyżki stóp procentowych (łącznie z 0 do 1,25%). Był to pierwszy tego typu ruch RPP od niemal dekady.

W związku z podwyżkami stóp procentowych wielu Polaków zaczęło się zastanawiać czy w kolejnych miesiącach będą one nadal wzrastać. I jeśli tak, to czy z czasem dogonią inflację, która dziś wynosi oficjalnie niemal 7%? Ten wątek dotyczy tak naprawdę niemal wszystkich: spłacających kredyty, osób trzymających oszczędności w bankach, a także tych, którzy inwestują na rynku akcji czy obligacji. Dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej tej kwestii i przeanalizować czego możemy się spodziewać w kolejnych miesiącach.

Stopy procentowe – dlaczego są tak istotne?

Na początek warto przypomnieć sobie w skrócie jaką rolę pełnią stopy procentowe (zaznajomieni Czytelnicy mogą od razu przeskoczyć do kolejnej części artykułu). Pomoże nam odpowiedni fragment z książki Inteligentny Inwestor XXI wieku:

Stopy procentowe określają, ile kosztuje nas kredyt, który zaciągnęliśmy, bądź jakie odsetki od niego płacimy. Mamy różne stopy procentowe, natomiast w książce najczęściej będę odnosił się do głównej stopy ustalanej przez bank centralny danego kraju. W przypadku Polski nazywamy ją „stopą referencyjną”, a jej wysokość określa Rada Polityki Pieniężnej.

Na stopy procentowe można też spojrzeć z innej perspektywy, bowiem określają one, na jakie odsetki możemy liczyć w przypadku trzymania środków na lokacie.

W tej chwili, za sprawą decyzji RPP, główna stopa procentowa wzrosła z 0% do 1,25%. Przed pandemią przez kilka lat byliśmy na całkiem podobnym poziomie, a mianowicie 1,5%. Jeśli jednak spojrzymy na ostatnie 20-lecie to szybko zauważymy, że w poprzednich latach stopy procentowe w Polsce były na historycznie niskich poziomach. I pomimo niedawnych decyzji RPP, wciąż znajdują się nisko.

Dlaczego RPP właśnie teraz zdecydowała się na podwyżkę stóp procentowych? Wszystko ze względu na inflację, która rozpędziła się do poziomu 6,8% (tyle wynosi oficjalnie, realnie jest to nieco więcej). Jeśli ktoś chciałby przypomnieć sobie czym jest inflacja, warto zajrzeć do słowniczka.

W tym miejscu należy zauważyć jeszcze jedną rzecz. Przez długie lata bank centralny działał w taki sposób, aby stopy procentowe były co najmniej na tym samym poziomie, co oficjalna inflacja. Wówczas osoby trzymające oszczędności w bankach z jednej strony traciły np. 3% w efekcie inflacji, ale z drugiej strony otrzymywały odsetki w podobnej wysokości. Tymczasem w ostatnim czasie zarówno w Polsce, jak i w wielu innych krajach zerwano z taką polityką. Bankierzy centralni świadomie pozwolili rozpędzić się inflacji. Jesteśmy tutaj szczególnym przypadkiem – w efekcie polityki socjalnej naszego rządu inflacja w Polsce zaczęła rosnąć już kilka lat temu. Mimo odczytów na poziomie 2-3%, stopy procentowe utrzymywane były na poziomie 1,5%. Następnie podczas globalnego lockdownu obniżono je do 0%. W efekcie gigantycznego dodruku oraz zerwanych łańcuchów dostaw, ceny dóbr i usług zaczęły rosnąć. Inflacja przebijała 4%, potem 5%, a szef NBP Adam Glapiński tłumaczył, że to chwilowa sytuacja. Dopiero inflacja na poziomie 6,8% zmotywowała RPP do działania!

Dziś inflacja przewyższa stopy procentowe o 5,55%. Tyle właśnie, przynajmniej w teorii, traci co roku osoba, która trzyma środki w banku.

Źródło: finanse.egospodarka.pl

Patrząc z tej perspektywy, ostatnia podwyżka stóp do 1,25% nie wydaje się już wcale tak znacząca.

 

Czy będą kolejne podwyżki stóp procentowych?

Przechodzimy do pytania, które w chwili obecnej interesuje zwłaszcza osoby spłacające kredyty. Z ich perspektywy każda podwyżka stóp procentowych to wzrost rat kredytowych (z wyjątkiem nielicznych, którzy zaciągnęli kredyt ze stałą stopą procentową). A zatem: czy można oczekiwać kolejnych podwyżek?

Naszym zdaniem tak. Przedstawiony powyżej wykres jest tutaj jedynie pierwszym argumentem „za”. Kolejnym jest aktualna sytuacja gospodarcza na świecie. Ceny surowców energetycznych (ropa, gaz, węgiel) utrzymują się na wysokich poziomach. Ma to bardzo duże znaczenie. Trzymając się ropy jako przykładu – jest to surowiec używany do transportu, a więc jego cena bardzo mocno wpływa na ceny wielu dóbr i usług.

Z kolei gaz to surowiec, który ma ogromny wpływ na to ile kosztuje produkcja nawozów. Jeśli drożeją nawozy, to w górę idą ceny surowców rolnych.

To wszystko są elementy, które w kolejnych miesiącach będą podtrzymywać presje inflacyjną. W skrócie: będą sprawiać, że inflacja nie będzie chciała spadać. A w takiej sytuacji bankierzy centralni mogą nie mieć odwagi do opowiadania bajek o tym, że to chwilowa sytuacja.

Utrzymywanie się wysokiej inflacji sugeruje również wskaźnik PPI, który informuje nas o tym jak zmieniają się ceny u producentów (można powiedzieć, że PPI wyprzedza CPI).

Kolejny argument za dalszymi podwyżkami stóp procentowych jest bardzo prosty. Otóż wśród członków RPP są obecnie dość duże rozbieżności. Jedni uważają, że stopy procentowe powinny przekraczać 4%, inni że powinno to być raczej 1,5%.

Jak widać, konsensus znajduje się gdzieś powyżej 2%. To sugeruje, że stopy procentowe nie pozostaną zbyt długo na obecnym poziomie.

 

Sytuacja na świecie

Warto zerknąć na to w jaki sposób działają inne banki centralne. Dlaczego? Dzięki temu zobaczymy jak nasza polityka monetarna wygląda na tle innych państw

Obecnie banki centralne prowadzą skoordynowaną politykę, a wiele decyzji planuje się podczas regularnych posiedzeń w Banku Rozrachunków Międzynarodowych w Bazylei. Spokojnie – nie jest to żadna teoria spiskowa, ale fakt, który w ostatnich latach był regularnie potwierdzany.

Analizując sytuację na świecie warto pamiętać, że mamy co najmniej dwie grupy państw. Do pierwszej zaliczają się rozwinięte kraje o silnej pozycji na arenie międzynarodowej. W ich przypadku skok inflacyjny nie musi wcale oznaczać konieczności natychmiastowego podnoszenia stóp procentowych. I faktycznie, pomimo wzrostu cen, banki centralne w USA, Australii czy strefie euro nie zdecydowały się ich podnosić.

Z kolei w przypadku krajów rozwijających się międzynarodowy kapitał zachowuje dużo większą ostrożność. A to dlatego, że nie mają one stabilnej pozycji na świecie, a ich waluty zaliczane są do tych niepewnych. Do wspomnianej grupy z pewnością możemy zaliczyć Brazylię, Turcje czy też kilka krajów z naszego regionu. No i Polskę oczywiście.

Jeśli chodzi o nasz region, to akurat mamy do dyspozycji świeży wykres, który pokazuje inflację w Polsce, Rumunii, Czechach oraz na Węgrzech. Szare słupki oznaczają jej obecny poziom.

Jak widać, zakres wynosi od 5,8% w Czechach do 7,9% w Rumunii. W tym wypadku Polska plasuje się gdzieś w środku. Jak wygląda kwestia stóp procentowych?

– W Czechach wynoszą one 2,75%, czyli po uwzględnieniu inflacji wychodzi -3,05%,

– Na Węgrzech to 1,8%, czyli po uwzględnieniu inflacji – 4,7%,

– W Rumunii to 1,75%, czyli po uwzględnieniu inflacji -6,15%.

Tymczasem realne stopy procentowe w Polsce to -5,55%. A zatem gorzej od nas wypada w regionie jedynie Rumunia. Nie możemy porównać Słowacji, gdyż przyjęła ona euro i jej bank centralny nie ma nic do powiedzenia w kwestii stóp procentowych.

Podsumowując, powyższe porównanie to kolejny argument za tym, że RPP podejmie decyzje o dalszym podwyższaniu stóp procentowych.

 

Gonitwa za inflacją?

Na podstawie wszystkich powyższych informacji moglibyśmy zadać sobie inne pytanie. Czy skoro inflacja rozpędziła się na dobre, to teraz RPP będzie ją gonić i już niebawem stopy procentowe dojdą do 6%?

Zresztą takie samo pytanie moglibyśmy zadać także w odniesieniu do innych krajów.

Na tą chwilę zdecydowanie skłaniamy się ku temu, że nie ma co spodziewać się aż tak silnego wzrostu stóp.

Banki centralne nie będą gonić inflacji, a jedynym wyjątkiem może być kraj w którym dojdzie do nagłego odpływu kapitału zagranicznego, a lokalna waluta będzie zbyt szybko się osłabiać. W ostatnich latach takim krajem była Turcja, jednak pamiętamy, że akurat to państwo nie żyje w dobrych stosunkach z zachodnimi bankierami, więc automatycznie częściej przeżywa wstrząsy.

Pomińmy jednak takie wyjątki i spójrzmy na cała sytuację szerzej. Nie spodziewamy się, aby banki centralne podnosiły stopy procentowe do tych poziomów, co inflacja. Powód? Wysoka inflacja jest tzw. ukrytym podatkiem. Za jej sprawą nasze oszczędności tracą na sile nabywczej. A zatem przeciętny obywatel jest coraz biedniejszy, a bankierzy i politycy zyskują na wiele różnych sposobów, zwiększając przy okazji swój wpływ na życie zwykłych ludzi.. Przykładem jest obecna sytuacja, w której koszty energii wyraźnie wzrosły, więc politycy niemal natychmiast wpadli na pomysł wprowadzenia bonu energetycznego. To tylko kolejny sposób na to, aby obywatele byli uzależnieni od polityków.

Zresztą, obecny system (służący głównie wspomnianym bankierom i politykom) jest dosłownie uzależniony od inflacji, o czym pisaliśmy w wielu artykułach.Dlatego też bankierzy centralni świadomie pozwolili na to, aby wymknęła się ona spod kontroli i przekroczyła tzw. cel inflacyjny, który zazwyczaj wynosi ok. 2%.

Nie chcemy, żeby ktoś z Was pomyślał, że piszemy te słowa wyłącznie po fakcie. Dlatego przytoczymy, co Trader21 pisał na ten temat w książce Inteligentny Inwestor XXI wieku (tekst powstał pod koniec 2019 roku):

Przykładem tego, jak bardzo bankierzy centralni „troszczą się” o nasz stan posiadania, jest ich podejście do inflacji. Jak już wiecie z poprzednich części, inflacja oznacza spadek siły nabywczej waluty. Im wyższa inflacja, tym mniej możemy kupić za nasze oszczędności. Innymi słowy, inflacja to podatek, o którego istnieniu nie ma pojęcia większość społeczeństwa.

Banki centralne uparcie przekonują, że inflacja jest lepsza od deflacji. W rzeczywistości deflacja nie jest problemem dla nas, natomiast dla obecnego systemu opartego na pustym pieniądzu byłaby tragedią i oznaczałaby jego załamanie.

Najczęściej banki centralne obierają sobie cel inflacyjny w wysokości 2%. Stawiają sobie za zadanie, aby inflacja znajdowała się na tym właśnie poziomie. Całkowicie pominę tym razem wątek związany z tym, że inflacja jest na rękę politykom, a agencje rządowe zaniżają jej rzeczywistą wysokość. Teraz skupimy się wyłącznie na podejściu bankierów centralnych do oficjalnej inflacji.

W poprzednich latach zdarzało mi się słyszeć o bankierach rozważających podniesienie celu inflacyjnego (czyli ukrytego podatku). Nie były to jednak częste przypadki. Wszystko zmieniło się w 2019 roku, kiedy to w obliczu zwalniającej globalnej gospodarki, bankierzy stanęli przed koniecznością zdewaluowania gigantycznego zadłużenia za pomocą inflacji. Nagle z ust przedstawicieli FED-u padły opinie, że inflacja wcale nie musi trzymać się 2%. Wszystko, co widzicie na grafice, to słowa przedstawicieli FED-u w okresie, kiedy oficjalna inflacja w USA wynosiła od 1,5% do 2%. Realna zapewne kilka procent więcej. Nagłówki mówią same za siebie. Bankierów centralnych nie obchodzi to, co stanie się z naszymi oszczędnościami.

Opisałem wszystkie te fakty po to, byście uświadomili sobie, że na palcach jednej ręki można policzyć znanych bankierów centralnych, którzy chcą prowadzić politykę sprzyjającą większości społeczeństwa. Nie wierzcie naiwnie w ich optymistyczne komunikaty na temat bieżącej sytuacji. Jest tylko jeden przypadek, w którym wpływowym bankierom centralnym warto uważnie się przysłuchiwać i brać ich słowa na poważnie. Chodzi o wypowiedzi, podczas których wybiegają w przyszłość. W takich przypadkach z komunikatów bankierów centralnych faktycznie możemy dowiedzieć się, jaką politykę zamierzają prowadzić w kolejnych latach. Tak było chociażby z przemówieniem Bena Bernanke’a, który w 2002 roku wymienił kilka radykalnych narzędzi FED-u, następnie zastosowanych w USA w ciągu kolejnych sześciu lat. Jeśli interesuje Was ten temat, to poszukajcie na moim blogu artykułu zatytułowanego „Przepowiednia Bena Bernanke”.

Źródło: Twitter.com

Zazwyczaj tylko takie wypowiedzi bankierów warto brać na poważnie i dywagować nad nimi. Resztę starajcie się ignorować. Zbyt częste słuchanie oderwanych od rzeczywistości profesorów ekonomii może zaszkodzić Waszym inwestycjom.

Słowa, które bankierzy wypowiadali w 2019 roku, stały się rzeczywistością. Inflacja eksplodowała, a przedstawiciele banków centralnych zaczęli udawać, że nie ma powodów do obaw. Oczywiście wszystko kosztem zwykłych ludzi, którzy gdzieś w banku lub przysłowiowej trzymają zaoszczędzone środki.

Podsumowując, stopy procentowe w Polsce najprawdopodobniej przez długi czas nie dogonią inflacji. Podobnie będzie w innych krajach naszego regionu. Jedyny wyjątek to sytuacja w której koniunktura gospodarcza ulegnie załamaniu, co wyhamuje również inflacje. Nawet w takim przypadku można jednak przewidywać, że reakcja rządzących będzie polegać na zwiększeniu dodruku, który… ponownie wywoła wzrost cen.

 

Czy rozpędzona inflacja oznacza załamanie rynku obligacji?

Skoro banki centralne w pewnym sensie dają przyzwolenie na wzrost inflacji, to można byłoby także zapytać: co z rynkiem obligacji?

Ostatecznie w sytuacji, kiedy obligacje rządowe płacą zazwyczaj od 0 do 2% w skali roku, a inflacja wynosi 5-7%, to cała inwestycja traci sens. Można więc oczekiwać, że kapitał będzie odpływał z tego rynku, a zatem ceny obligacji będą spadać, a ich rentowności rosnąć (różnicę między ceną a rentownością obligacji wyjaśniliśmy w słowniczku).

Jak to wygląda w praktyce? Przede wszystkim mieliśmy już do czynienia z pewną reakcją rynków. Ceny obligacji spadły, ich rentowność wzrosła, co widać chociażby na przykładzie polskich obligacji rządowych.


Źródło: Stooq.pl

W przypadku Polski odsetki od długu na poziomie 3% nie są czymś, co nagle zburzyłoby stan finansów publicznych. Ewentualny dalszy wzrost mógłby sprawić, że sytuacja zacznie się robić niebezpieczna. W takiej sytuacji NBP ma w odwodzie narzędzie, które zastosował już w zeszłym roku. Mowa o skupowaniu obligacji rządowych, co jest w stanie skutecznie zahamować spadek cen.

Jeśli chodzi o kraje rozwinięte, to tutaj tym bardziej nie ma problemu, ponieważ w kilku miejscach (USA, strefa euro) skup obligacji rządowych jest prowadzony na bieżąco. W ostatnim czasie głośno było o tym, że FED zamierza ograniczać całą akcję i redukować zakupy o 15 mld USD co miesiąc. To jednak nie zmienia faktu, że:

1. Dodruk wciąż trwa.

2. W razie jakiejś nerwowości na rynku (spadek cen obligacji) FED może w każdym momencie zwiększyć dodruk.

Na przykładzie poprzednich lat możemy powiedzieć, że jeśli zajdzie taka konieczność, Rezerwa Federalna będzie drukować ze zdwojoną siłą. Podobnie jak Europejski Bank Centralny czy Bank Japonii.

Zastanawiacie się zapewne: gdzie tutaj jest pułapka? Skoro mogą tak po prostu zwiększać dodruk i ratować sytuację, to w czym problem? Kto w tej sytuacji traci?

Podamy od razu najlepszy przykład: fundusze emerytalne inwestujące w obligacje.

Mówimy o gigantyczny podmiotach, które inwestują środki odłożone przez miliony ludzi. Podkreślmy, że inwestują je w obligacje rządowe, które uchodzą powszechnie za bezpieczne aktywa. A teraz zobaczmy jak jest w praktyce:

A) Inflacja w strefie euro wynosi ponad 4%, w USA ponad 6%. Oficjalnie.

B) Za sprawą dodruku, rentowności obligacji w strefie euro są sztucznie utrzymywane w okolicach zera, a w USA w okolicach 1,5% (bierzemy jako przykład 10-letnie obligacje).

C) Dla pewnego uproszczenia załóżmy, że za sprawą dodruku ich ceny nie wahają się w znaczący sposób.

Z tego prostego przykładu wynika, że na samej różnicy między rentownością obligacji a inflacją, przyszli i obecni emeryci tracą 4,5% rocznie. A teraz dodajmy do tego koszty funduszu. Wychodzi co najmniej 5,5% straty w skali roku.

Co stanie się na końcu? Tak, znowu wracamy do tego samego wniosku: miliony osób zostaną uzależnione od pomocy państwa, bo okaże się, że ich oszczędności nie pozwalają na godne życie.

 

Co oznaczają podwyżki stóp dla rynku nieruchomości?

Wspomnieliśmy, że z pewnymi podwyżkami stóp procentowych należy się liczyć. Oznacza to wyższe raty kredytowe, które mogą:

1. Zniechęcić część osób do wzięcia kredytu hipotecznego.

2. Wywołać problemy u części Polaków, którzy dziś spłacają kredyt.

Oznacza to gorsze otoczenie dla rynku nieruchomości. Czy można zatem obawiać się, że decyzje RPP zakończą wzrosty cen domów, mieszkań i działek?

W krótkim terminie raczej nie, ponieważ inflacja wciąż znacząco przewyższa oprocentowanie z lokat czy też rentowność obligacji. A zatem osoby, które chcą chronić kapitał, muszą skierować go gdzieś indziej. Wielu wciąż wybiera rynek nieruchomości, nadal widoczne są spore zakupy nieruchomości za gotówkę.

W nieco dłuższej perspektywie (pół roku lub więcej) mogą pojawić się problemy, zwłaszcza jeśli RPP będzie postępować odważnie i zredukuje dystans dzielący główną stopę procentową i inflację. Przykład: jeśli stopy procentowe wzrosną do 3%, a inflacja nieco wyhamuje i spadnie w okolice 5-6%. Wówczas bardzo ważne będzie to w jakim tempie rosną wynagrodzenia. Jeśli ich wzrost pozwoli kredytobiorcom na terminowe spłacanie rat kredytowych, to nie będzie problemów.

Powiedzmy sobie jednak szczerze – dzisiejszy wzrost wynagrodzeń nie odbywa się równomiernie. W niektórych branżach (np. IT) płace rosną szybko. Mamy jednak także setki tysięcy kredytobiorców, których płace albo stoją w miejscu, albo rosną w niewielkim tempie.

Ta druga grupa może już wkrótce mieć problem z regularnym spłacaniem rat kredytowych. Jeśli to zjawisko zacznie przekładać się na spadek cen nieruchomości, możemy ponownie spodziewać się reakcji polityków. Na początek będą to działania o których była już niedawno mowa – dopłaty do kredytu dla rodziny wielodzietnych. Z czasem, jeśli sytuacja zacznie się pogarszać, niewykluczone że pomoc obejmie większe grupy. Spodziewamy się, że w efekcie działań polityków, ceny mieszkań mogą w takim scenariuszu utrzymać się na podobnych poziomach, na jakich są dziś. A jednak sytuacja będzie już diametralnie inna, bo to rządzący będą mieć wówczas nieporównywalnie większy wpływ na przyszłość rynku.

Podsumowując: bank centralny nie zareagował na wzrost inflacji, ludzie widząc tani kredyt zaczęli chętnie z niego korzystać, a to napędziło wzrost cen na rynku. Dziś mamy ogromną rzeszę kredytobiorców, którzy w razie kilku dodatkowych podwyżek stóp procentowych, mogą mieć problemy i z dużym prawdopodobieństwem będą uzależnieni od pomocy państwa.

  

Wnioski

1. Stopy procentowe w Polsce nadal są znacznie niższe niż inflacja. Można zatem spodziewać się kolejnych podwyżek ze strony RPP.

2. Należymy do grupy krajów, które w obecnej sytuacji muszą działać i starać się wyhamować inflacje. Te problemy póki co nie dotyczą państw rozwiniętych takich jak USA czy Japonia.

3. Zarówno w przypadku krajów rozwiniętych, jak i rozwijających się, banki centralne nie zamierzają podnosić stóp procentowych na tyle wysoko, aby dorównywały one inflacji. To oznacza, że trzymanie oszczędności w banku niemal zawsze będzie gwarantowało stratę.

4. Obecne problemy z drastycznym wzrostem cen dóbr i usług nie są wyłącznie efektem globalnego lockdownu czy zerwanych łańcuchów dostaw. Bankierzy centralni świadomie odkładali (w niektórych przypadkach dalej odkładają) podwyżki stóp, twierdząc, że wysoka inflacja to chwilowy problem. Kłamali.

5. Inflacja to ukryty podatek, który niszczy klasę średnią i ostatecznie prowadzi do tego, że istnieją dwie grupy: biedni i bogaci.

6. Działania banków centralnych z ostatnich kilkunastu miesięcy doprowadzą do tego, że wpływ polityków na życie zwykłych obywateli będzie rósł.

7. Nie jest to żaden przypadek. Najbardziej wpływowi bankierzy centralni są tak naprawdę częścią klasy politycznej. Chociażby na przykładzie Polski można podać nazwiska członków RPP, którzy pełnili także ważne funkcje polityczne (Balcerowicz, Gronkiewicz-Waltz, Belka, a niebawem do tej listy dołączy zapewne Rostowski).

8. Patrząc w skali globalnej – jednym z najważniejszych efektów działań banków centralnych będzie kurczenie się oszczędności milionów ludzi, którzy zainwestowali w obligacje rządowe. To właśnie banki centralne napompowały bańkę na rynku obligacji, a dziś sztucznie utrzymują rentowności na niskich poziomach, podczas gdy inflacja wyraźnie rośnie.

9. Kiedy okaże się, że zwykli ludzie z całego świata nie mają oszczędności pozwalających na godne życie, do akcji ponownie wejdą politycy i banki centralne. m.in. pod tym kątem już dziś rozważane jest wprowadzenie podstawowego dochodu gwarantowego, a także cyfrowej waluty banku centralnego (CBDC), która mogłaby mieć określoną datę ważności. W takim układzie całkowicie uzależnieni od pomocy obywatele otrzymywaliby środki pozwalające na życie z dnia na dzień lub z miesiąca na miesiąc. Pytanie jakie kryteria będzie należało spełnić, aby tą pomoc otrzymać.

Independent Trader Team 

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze

Powiązane wpisy